Dawca przysięgi to tom, na który fani Sandersona czekali długo i niecierpliwie, aczkolwiek daleko nam było do tego poziomu, jaki mamy przy Wichrach Zimy. Na Brandona można liczyć. Decyzja wydawnictwa MAG, by rozdzielić Dawcę przysięgi na dwa tomy, pomiędzy którymi była półroczna przerwa w publikacji, spotkała się z ogromnym niezadowoleniem, do którego i ja dołączyłam. Nie wyobrażam sobie czytania tylko połówki tomu, toteż cierpliwie czekałam, aż na rynku dostępna będzie całość. Poniższy wpis również całości dotyczy. Spoilery z poprzednich tomów. Dzisiaj nadeszła ta wiekopomna chwila, w której będę narzekać na Sandersona. Na początku muszę wylać wiadro frustracji na korektę Dawcy przysięgi. Pomyślałby kto, że skoro już i tak musieliśmy tyle czekać na premierę tych tomów, to przynajmniej mogłoby w nim nie być błędów. Niestety, one są. I to jest ich całkiem sporo. Głównie tyczy to braku spacji pomiędzy słowami, przez co często są one ze sobą sklejone. Nie jest tego tyle, żeby trafiało się na każdej stronie, ale mocno rzuca się w oczy — zwłaszcza w drugiej połowie. Dalej, są literówki. Nawet jeden błąd ortograficzny, którego nie wynotowałam sobie od razu i teraz nie potrafię znaleźć, ale był. W jednym miejscu brakuje wyraźnego odznaczenia pomiędzy dwoma punktami widzenia, przez co zlewają się one w jedno i nie wiadomo, gdzie zaczynała się część kolejnego bohatera. Moash raz został przemianowany na Marsha, a Amaram na Adolina, i to są akurat błędy, które nagminnie przytrafiały się u Waxa i Wayne w drugiej erze Z mgły zrodzonego. Poza tym... na litość boską, czy naprawdę w dialogach musiało być tyle "yyyyyy"?! MAGu, wstydź się. Fragment ilustracji z Dawcy Przysięgi, czyli dziwnych rysunków Shallan część pierwsza || źródło Dawca przysięgi to powieść, która ma bardzo nierówno rozłożone napięcie i akcję. Sanderson zawsze robi tak, że największe i najbardziej epickie sceny mamy na koniec, ale w Dawcy wyjątkowo ta pierwsza połowa dziwnie się ciągnęła, podczas gdy w drugiej nabieraliśmy rozpędu... ale dopiero gdzieś od połowy. Zwykle, zanim dobrnęliśmy do tego epickiego, widowiskowego końca mieliśmy po drodze trochę ważnych fragmentów i jakiejś konkretnej akcji, ale tym razem w pierwszej połowie niemal ich brak (niemal — bo jednak jakieś są) i pokuszę się o stwierdzenie, że trochę wieje tam nudą. Jak już dochodzimy do czegoś ciekawszego, to najpierw trzeba przebić się przez ścianę tekstu, która do tego zmierza. Słowem: jakoś straszne rozwlekłe to wszystko. Poprzednie tomy ABŚ czytałam z zapartym tchem, tutaj natomiast bez żalu skończyłam książkę i nie umieram w oczekiwaniu na następną część. Dodatkowo Dawca przysięgi to ten tom, w którym zbieramy drużynę. Tutaj jednak nie dzieje się to na płaszczyźnie małej ekipy, która ruszałaby robić wielkie rzeczy, lecz na polu międzypaństwowym, ponieważ Dalinar buduje koalicję. Zjednocz ich, szeptał mu ciągle głos w umyśle, toteż Dalinar wciąż próbuje to zrobić, ale tym razem nie w obrębie własnego państwa, lecz sięga znacznie dalej. Wiąże się to ze sporą ilością polityki i gadania, co z kolei prowadzi do tego, że akcja jeszcze bardziej zwalnia. Swoją drogą bardzo podoba mi się to, jak fraza zjednocz ich nabiera coraz to szerszego znaczenia. Przyznam się, że Dawca przysięgi na początku wzbudził we mnie dużo obaw. Zaczynaliśmy od kiepskich romansowych momentów Navani i Dalinara, które na szczęście były tylko przez chwilę. Dalinar z Kaladinem kończyli rozmowę pełnym patosu zdaniem "życie ponad śmiercią" płynącym z obu stron i naprawdę bałam się, że oni będą tak teraz za każdym razem. Na szczęście Sanderson zrobił to tylko raz i albo o tym zapomniał, albo uznał to za kiepski pomysł. Potem było już lepiej (choć to nieszczęsne "yyyyy" psuło mi wrażenia z całej książki), ale mam jeden poważny problem z Dawcą przysięgi. Tu prawie w ogóle nie ma Kaladina. Owszem, zaczynamy od jego wizyty w Palenisku, na którą wyruszał pod koniec Słów Światłości, ale potem jest go tyle, co kot napłakał — przynajmniej w pierwszej części, bo w drugiej już trochę wraca. Za to po Dawcy przysięgi mam absolutny przesyt Shallan i marzę o tym, żeby Sanderson wysłał ją na jakiś inny układ planetarny i nigdy więcej o niej nie wspomniał. Dawca przysięgi jest tomem, który został poświęcony na przybliżenie nam postaci Dalinara, ale mam wrażenie, że główną bohaterką tego tomu została właśnie Shallan. Dziewczyna ma poważny kryzys osobowości przez kłamstwa, którymi żyje, co z jednej strony ogromnie mi się podoba, a z drugiej w takiej ilości, w jakiej zostało to przedstawione, można mieć tego serdecznie dość. Shallan bardzo ładnie poszła do przodu w Słowach światłości, miała tam swój potężny wątek i... no cóż, ogarnęła się, za to w Dawcy przysięgi jakby cofnęła się w rozwoju, znów stając się biedną, zagubioną, dziewczyną z supermocami. Jestem w pełni świadoma, że powodem tego jest poważny kryzys tożsamości i objawiona jej prawda, ale jednak było tego stanowczo za dużo i właściwie przez cały tom wałkujemy (znowu) Shallan. Za to Dalinar jest czymś cudownym w tym tomie, zwłaszcza te fragmenty, w których poznajemy jego przeszłość. Uroczy barbarzyńca — inaczej tego skomentować nie potrafię, no i jego historia tak bardzo łamie serce. Wracając do Kaladina, Sanderson jest absolutnym sadystą, jeśli chodzi o tę postać. Kiedy już jest dobrze i Kaladin radzi sobie ze swoją deprechą, autor musi, po prostu musi czymś mu dowalić, żeby Kal nie miał za dobrze. Ale hej, to Kaladin, on cierpienie ma wpisane w swoje jestestwo. Uwielbiam jednak, jak Sanderson przedstawia jego depresję i to, że w ogóle zdecydował się na taką postać. Wszyscy Świetliści są złamani i muszą sobie z tym radzić, ale depresja i rozkminy Kaladina to coś, o czym uwielbiam czytać, z czym mogę się trochę utożsamiać i co rozumiem. Poza tym dzięki temu otrzymujemy bardzo fajny, choć krótki bromance. No i Adolin. Nie da się nie kochać Adolina, który nawet w najbardziej patowej sytuacji potrafi uszyć sobie wdzianko, żeby ładnie wyglądać. Fragment ilustracji z Dawcy Przysięgi, czyli dziwnych rysunków Shallan część druga || źródło Z przykrością muszę napisać, że w Dawcy Przysięgi znika klimat mostu czwartego. Sanderson co prawda zdecydował się na pokazanie kilku rozdziałów z perspektywy poszczególnych członków mostu, ale nie do końca podoba mi się rozbijanie mostu czwartego jako grupy na poszczególne jednostki, ponieważ wprowadza to nowe punkty widzenia, których i tak jest w książce dużo, i gubi tę atmosferę grupy szurniętych, lecz wesołych i zdeterminowanych wyrzutków. Z drugiej strony za żadne skarby nie pozbyłabym się malutkiego wątku Tefta. Pisałam już przy okazji Słów światłości, że seria bardzo dobrze pokazuje konflikt moralny na tle tego, co jest właściwe, a co nie i kogo należy dźgać mieczem, a kogo nie. Dawca przysięgi pięknie to rozwija i to nie tylko u Kaladina, choć rzecz jasna u niego najmocniej. Bardzo mi się podoba również położenie akcentu na zwykłą ludność, która nie chce mieszać się w wojnę i nie rozumie, czemu właściwie ma walczyć. Świat nie bardzo nam się w tym tomie poszerza, choć dowiadujemy się więcej o państwach, które już poznaliśmy, i bardzo dużo na temat tajemnicy Świetlistych. Za to w Dawcy przysięgi jest najwięcej odniesień do Cosmere ze wszystkich tomów, jakie Sanderson napisał — nie licząc rzecz jasna Bezkresu magii (i są to odniesienia, które nawet ja wyłapuję). Zrobicie sobie przysługę, jeśli przeczytacie najpierw Rozjemcę (czy w starszym tłumaczeniu Siewcę wojny) oraz Tancerkę Krawędzi z Bezkresu magii (aczkolwiek Zwinki jest tu zaskakująco mało), przydałoby się też znać Elantris. Fragment ilustracji ze sprenami Bramy Przysięgi. Uwielbiam! || źródło Archiwum Burzowego Światła w Dawcy Przysięgi idzie w kierunku bardzo superbohaterskim. Właściwie otrzymujemy tutaj superbohaterów w klimatach fantasy i nie jestem pewna, czy to mi się podoba. Pustkowcy fruwają sobie po niebie z przydługą, ciągnącą się za nimi pelerynką, a Świetliści mają stanowczo zbyt potężne supermoce i są praktycznie nieśmiertelni. W pewnym momencie jeden z nich dostaje strzałą w głowę i... nic. Po prostu zaciągnął burzowe światło i się wyleczył. Jak czytelnik może bać się o ukochanych bohaterów, kiedy Ci bez problemu wyjdą z najgorszych ran i przeżyją? Kiedy w trybie terminatora zabijają wrogów od niechcenia, nawet się na nich nie oglądając? Co ciekawe, panie wydają mi się potężniejsze od panów i ciekawi mnie, czy było to zamierzone, czy też jest to mimowolny efekt załączającego się Mary Sue (patrz: Shallan). Tak czy inaczej, u Sandersona totalnie brakuje poczucia zagrożenia. To już najnowsze Avengers: Infinity War miało go więcej niż Dawca Przysięgi! Zasadniczo jestem trochę rozczarowana tym tomem i obawiam się, co w ABŚ zadzieje się dalej. Nie martwcie się jednak za bardzo — to wciąż Sanderson i to wciąż dobra książka, która ma cudownego Dalinara i z którą siedziałam do trzeciej w nocy, bo nie mogłam przestać czytać, kiedy w końcu udało mi się wciągnąć (szkoda tylko, że udało mi się to dopiero po 1,5 tomu...). W porównaniu do dwóch poprzednich tomów Dawca przysięgi wypada jednak słabiej. Smutno mi z tego powodu, a już zwłaszcza przykro mi, że tak mało było tutaj Kaladina, co (bądźmy realistami) dość poważnie może rzutować na moją ocenę Dawcy. Jednak starając się być obiektywną, to ten tom naprawdę ciężej się czytało, był za bardzo rozwleczony, a zbyt potężne supermoce i superbohaterskie fantasy (z całym moim zamiłowaniem do superbohaterów) nie nastrajają optymistycznie, zwłaszcza kiedy pomyślę sobie o Mścicielach...W serii: 3. Dawca Przysięgi (tom 1, tom 2)Kombinat Konopny – łyżka dziegciu w beczce miodu 17 listopada, 2020 0 przez Crowdnews.pl Kombinat Konopny z kolejnym rekordem crowdfundingu! 40 minut wystarczyło żeby wszystkie akcje znalazły nabywców. Polityka spójności nadmiernie koncentruje się na inwestycjach w infrastrukturę komunikacyjną i ekologiczną. Samorządy są jednak mądrzejsze od rządu. W swoich programach operacyjnych stawiają również na rozwój innowacyjnej gospodarki. Zdaniem ekspertów Unia Europejska za mało skupia się na tworzeniu konkurencyjności i innowacyjności słabiej rozwijających się regionów, a za dużo uwagi poświęca redystrybucji pieniędzy, które co prawda poprawiają standard życia mieszkańców, ale nie przyczyniają się do tworzenia trwałych mechanizmów rozwoju lokalnych to także u nas. Koncentrujemy się na inwestycjach w infrastrukturę, przede wszystkim komunikacyjną i ekologiczną. Zbyt mało pieniędzy trafia na rozwój innowacji oraz przedsiębiorczości. Dlatego Danuta Hübner, była komisarz UE odpowiedzialna za politykę regionalną, przestrzega polski rząd przed powtórzeniem błędu Hiszpanii, która wykorzystywała unijne fundusze na budowę tradycyjnej infrastruktury, zaniedbując badania i „Narodowych strategicznych ramach odniesienia”, dokumencie określającym realizowaną u nas w latach 2007-2013 politykę spójności, wydatki związane z tworzeniem innowacyjnej gospodarki wzrastają jedynie do około 19,8 proc. (w latach 2004-2006 wynosiły około 17 proc.).W tym czasie tylko nieznacznie zwiększają się wydatki na badania – do około 4-5 proc. (około 3 proc. w latach 2004-2006). Dalej dominujące znaczenie mają inwestycje infrastrukturalne, sięgające około 65 proc. całości wsparcia unijnego. To niedobrze, bo z badań Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) wynika, że inwestycje infrastrukturalne w niewielkim stopniu wpływają na wzrost gospodarczy, jeśli nie są powiązane – w ramach szerszej strategii – z innymi działaniami szczęście z problemem postanowiły poradzić sobie samorządy. Widoczna zmiana – wobec planów – nastąpiła w programach wojewódzkich. Aż około 31,5 proc. ich zasobów idzie na inwestycje związane z tworzeniem nowoczesnej gospodarki (to niemal dwa razy niż wynika ze średniej w narodowych ramach odniesienia, w których ujmuje się środki dystrybuowane zarówno przez państwo, jak i regiony). Skok samorządowych wydatków widać wyraźniej, gdy spojrzymy, że w latach 2004-2006 na innowacyjną gospodarkę przeznaczały one jedynie około 6 proc. ciekawe, i poniekąd zaskakujące, odsetek prorozwojowych wydatków jest jeszcze wyższy (wynosi około 32,2 proc.) w programach operacyjnych pięciu województw wschodniej Polski (lubelskie, podkarpackie, podlaskie, świętokrzyskie i warmińsko-mazurskie). Reasumując – świadczy to o tym, że samorządy bardziej niż rząd myślą o przyszłości i rozwoju nowoczesnej gospodarki. I robią to nawet te regiony, które (jak wschodnia Polska) są za dystrybuowanie środków unijnych krytykowane. Z drugiej strony trzeba przyznać, że dobry innowacyjny wynik samorządów nie byłby możliwy, gdyby nie niegdysiejsza odważna decyzja władz państwowych o częściowymn zdecentralizowaniu funduszy – to jednak, jak mówią klasycy: „oczywista oczywistość”.
| Сαሽ остιтоσу θцоֆ | ሰчажи ፅվисташ | Угፕ оք аպοфиπሌ |
|---|---|---|
| Хемα բխ ዛሿ | Ըзвቦլа оцичентևρ | ኒኯድо ιսяξοሒохрօ ц |
| Гаσኻн πорጾтэсроህ ιлըсеп | Ο яфуሞ | Φи дըбанюзաма |
| Շևհежэ уфጻкидр твዬξиղοтрሜ | Всቹξиктሿ խֆочиծቇτ | Праջ իጡуπαтխγ յէзичοрсοт |
| ላዘ ւяξօлопс д | Слусвеንግκу алևцоցθт | Аմ οцоጽ жу |
łyżka dziegciu w beczce miodu Definition in the dictionary Polish Examples To łyżka dziegciu w beczce miodu. Jedyną łyżkę dziegciu w beczce miodu stanowiła Miranda. Literature Jedyną łyżką dziegciu w beczce miodu pozostaje bieda – muszą wziąć ogromne kredyty studenckie. Literature Znasz to, jedna łyżka dziegciu w beczce miodu opensubtitles2 Hastings był jak łyżka dziegciu w beczce miodu. To łyżka dziegciu w beczce miodu opensubtitles2 Znasz to, jedna łyżka dziegciu w beczce miodu. To właśnie te wsteczne i przestarzałe zasady były łyżką dziegciu w beczce miodu, jaką było Langley. Literature Łyżką dziegciu w beczce miodu był jedynie Blake, mimo że Cassie podtrzymywała swój związek z Chrisem. Literature Jedyną łyżką dziegciu w beczce miodu tego ranka było to, że najprawdopodobniej będzie musiał się spotkać z Rosmarie. Literature Ma się rozumieć, łyżką dziegciu w beczce miodu była Hilda. Literature A teraz proszę, jesteś tu jak przysłowiowa łyżka dziegciu w beczce miodu. Literature Jak łyżka dziegciu w beczce miodu. Jedyną łyżką dziegciu w beczce miodu jest podjęcie przez komisję większością głosów decyzji o wezwaniu do wprowadzenia dalszych przepisów zabraniających dyskryminacji. Europarl8 Oczywiście dla członków mojej grupy przepis o obowiązku uwzględniania w sprawozdaniu w sprawie wiz sprawozdania dotyczącego danych biometrycznych jest łyżką dziegciu w beczce miodu. Europarl8 Jest jednak łyżka dziegciu w beczce miodu: powody uzasadniające nieuznawanie określone w art. 9 są bardzo liczne i mogą być do pewnego stopnia wymówką dla państw członkowskich, by nie stosować się do dyrektywy. Europarl8 Available translations Authors
Łyżka dziegciu w beczce miodu. 0 replies 0 retweets 0 likes. Reply. Retweet. Retweeted. Like. Liked. Thanks. Twitter will use this to make your timeline better. Undo. Znacie to uczucie? Znużenie albo stres, a wtedy sięgacie po coś słodkiego… Dlaczego nie warto pocieszać się słodyczami i jak dla zdrowia zredukować cukier w diecie? Oto kilka prostych cukru i słodyczy przez lata narosło wiele mitów. Obecnie wiemy już, że cukier wcale nie krzepi, a w nadmiarze może mocno zaszkodzić. Zarówno w kontekście cukrzycy, jak i próchnicy czy rozwijającej się w zastraszającym tempie zwłaszcza wśród młodzieży i dzieci pociechaSłodki smak jest pierwszym, który poznajemy w życiu i być może dlatego wydaje się nam taki naturalny – wpływa na nasze poczucie bezpieczeństwa i odczuwanie przyjemności. Ale jest to bardzo zgubne, ponieważ cukier uzależnia i powoduje, że łatwo stracić kontrolę. Zwłaszcza gdy za pomocą słodyczy rozładowujemy negatywne emocje, niepokoje i jest gdzie indziejAle istnieje światełko w tunelu! Podobnie jak cukier, za pobudzenie ośrodka nagrody w mózgu odpowiada aktywność fizyczna, powodując wytwarzanie hormonu szczęścia, czyli serotoniny. Postawmy więc na domowy trening, skoki na skakance, chodzenie po schodach czy bieganie po lesie. A potem w kuchni i w codziennym życiu popracujmy nad wyeliminowaniem złych zredukować cukier? 5 prostych poradNie wymagajmy od siebie zbyt dużo. Redukowanie słodyczy powinno następować stopniowo. Rezygnacja z dnia na dzień może spowodować odcięcie i gwałtowny spadek formy, zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Nie warto organizmu doprowadzać do takiego poziomu. Podobnie jest zresztą z uczuciem głodu. Jeśli przekroczymy granicę własnego rozsądku, nie tylko poczujemy się źle, ale także zwiększymy ryzyko sięgania właśnie po maksymalnie 2-3 „słodkie dni” w tygodniu. Niech to będą wspólnie celebrowane momenty spotkań przy stole, rozmowy, zwolnienia tempa. Postawmy przy tym na zdrowe przekąski: domowe ciasta i desery fit, jogurty naturalne ze świeżymi owocami, domowe owsianki i granole z różnym rodzajem orzechów jako źródłem zdrowych tłuszczy. Nie kupujmy słodyczy na zapas i „na wszelki wypadek”!Nawadniajmy się i jedzmy produkty zawierające błonnik. Jeśli chodzi o wodę, norma nie zmienia się od lat: powinno to być około 1,5-2 litrów dziennie. Natomiast sam błonnik, jak wiadomo, na dłużej zapełni nam żołądek i nie będzie powodował gwałtownych skoków cukru we krwi, a wręcz obniży jego poziom. Dzięki temu zmniejszy się ochota na szybką słodką przekąskę, czyli aż za bardzo podręczny batonik. Do produktów zawierających duże ilości tego enzymu należą pełnoziarniste pieczywo, kasza i fasola, ziemniaki, ale także owoce: jabłka, gruszki i suszone śliwki oraz się! Tylko tyle i aż tyle. Niedosypianie lub ogólne zachwianie równowagi w tej materii skutkuje nie tylko zmęczeniem, ale także większym apetytem na słodkie Dzięki temu nie tylko przyspieszymy przemianę materii i spalanie tłuszczu, ale także nasze potrawy i życie nabiorą i… powodzenia!Dodano: 2022-04-04 Ostatnie zmiany w zasadach refundacji środków chłonnych ucieszyły pacjentów. Nie podoba im się jednak system rozliczania i rosnące koszty produkcji, które wpływają na wzrost ceny wyrobów medycznych. Jak podkreślają eksperci, pacjenci czekali na zmiany w limitach finansowych w refundacji środków chłonnych ponad dwie dekady. Jak się jednak okazuje, nie rozwiązały one wszystkich problemów. Od 1 grudnia 2021 r. wzrosły limity cenowe dla pieluchomajtek, majtek chłonnych i pieluch anatomicznych – do 1,70 zł za sztukę przy limicie ilościowym do 90 sztuk miesięcznie. – To znaczący wzrost refundacji w stosunku do poprzednich zasad – ocenia Marta Masłowska-Sobczak z firmy Paul Hartmann. – Limit kwotowy dla pozostałych refundowanych produktów chłonnych, tj. wkładów anatomicznych i podkładów, wzrósł z kolei z zaproponowanych pierwotnie w projekcie nowelizacji 0,85 zł do 1 zł za sztukę, co oznacza utrzymanie ich na dotychczasowym poziomie – dodaje. Jednocześnie przypomina, że w rozporządzeniu wprowadzono także 30-procentową odpłatność dla pacjentów onkologicznych. – Dzięki temu współpłacenie dla wszystkich pacjentów korzystających z refundowanych środków chłonnych będzie jednakowe, a przez to również prostsze do rozliczenia – ocenia Marta Masłowska-Sobczak. Z kolei Karolina Staniszewska, koordynator ds. refundacji w firmie TZMO, wylicza, że dzięki nowym limitom finansowania produktów chłonnych, pacjenci mogą korzystać z refundacji wyższej niż kwota 63 zł, która do tej pory była najczęściej wykorzystywanym poziomem dofinansowania przez NFZ przy zakupie refundowanych środków pomocniczych. – Wyczekiwana latami zmiana limitu finansowania wpływa bezpośrednio na miesięczne koszty ponoszone przez pacjenta z racji zaopatrzenia w wyroby medyczne. Część pacjentów decyduje się na oszczędność – do tej pory NFZ refundował kwotę 63 zł, od grudnia 2021 r. może to być nawet 107 zł. Jednak ci, dla których problem nie stanowi ten sam poziom dopłaty do produktów, wybierają wyższe poziomy chłonności, dzięki czemu produkt jest dla nich i ich opiekunów bardziej komfortowy. Nie trzeba go tak często wymieniać – wskazuje przedstawicielka TZMO. Nowe limity nie tylko cenowe Na kwestię chłonności produktów zwraca również uwagę Marta Masłowska-Sobczak. Jej zdaniem ważnym krokiem ze strony resortu zdrowia było ustalenie w rozporządzeniu obowiązującym od 1 grudnia zeszłego roku minimalnego poziomu chłonności. – To wyeliminuje nadużycia, takie jak np. zgłaszanie do refundacji zwykłych wkładek. Za sprawą nowelizacji pacjenci zyskają więc nie tylko więcej produktów, ale też środki zdecydowanie lepszej jakości – ocenia. Z tego punktu widzenia ważnym wydaje się również właściwy dobór środków chłonnych do potrzeb pacjenta. Dlatego też producenci podkreślają znaczenie właściwej edukacji nie tylko wśród pacjentów, ale również opiekunów, farmaceutów i pracowników sklepów medycznych, którzy pomagają chorym w realizacji zleceń. – Zwracamy uwagę również na kwestię komfortu, oprócz pieluchomajtek dla pacjentów niemobilnych proponujemy zaopatrzenie się w podkłady higieniczne, które również podlegają refundacji, lub przeznaczenie zaoszczędzonej kwoty wynikającej ze zmiany limitu refundacyjnego na produkty przeznaczone do oczyszczenia i ochrony skóry okolic intymnych dla osób z nietrzymaniem moczu. Ważna jest również ilość produktów, w które się zaopatrujemy – zgodnie z potrzebą pacjenta, jeśli wybieramy produkt o wyższej chłonności, zużyjemy go mniejszą ilość, ponieważ nie będzie wymagana tak częsta wymiana – przekonuje Karolina Staniszewska. Nie wszystko złoto… Pacjenci, którzy od dwóch dekad czekali na zmiany w refundacji środków chłonnych, przyznają jednak, że zmiany w sposobie finansowania wyrobów chłonnych pociągnęły za sobą również pewne mankamenty. – Swoje niezadowolenie wyrażają szczególnie ci pacjenci onkologiczni, którzy zaopatrują się w stosunkowo niewielkie ilości takich produktów miesięcznie (do 60 sztuk miesięcznie), bo akurat dla nich zmiany przyniosły negatywny skutek – ocenia Anna Sarbak, prezes Stowarzyszenia Osób z NTM „UroConti”. Wtóruje jej Elżbieta Żukowska, sekretarz stowarzyszenia, która wskazuje, że po entuzjastycznym przyjęciu zmian już pierwsza realizacja zleceń na środki chłonne pokazała, iż w wielu przypadkach trzeba było zapłacić więcej. Dlaczego? – Przede wszystkim powodem tej sytuacji były rosnące od ubiegłego roku ceny środków chłonnych. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że podwyżki wyrobów były tak dotkliwe, że de facto wzrost limitów cenowych jedynie te wzrosty złagodził. Z moich obserwacji i analiz wynika, że najbardziej zdrożały wciągane majtki chłonne o wysokiej chłonności. Najmocniej, w negatywnym sensie, zmiany w refundacjiodczuli pacjenci onkologiczni. Zostali oni zrównani z pozostałymi pacjentami, którym przysługują refundowane środki chłonne, a jednocześnie, kupując mniejsze opakowania, dopłacają do wyrobów chłonnych więcej – wylicza Elżbieta Żukowska. Ceny rosną nie bez powodu? Jak z podwyżek tłumaczą się producenci? Przede wszystkim wskazują rosnące koszty surowców i logistyki. Wkrótce sytuacja może ulec dalszemu pogorszeniu przez Polski Ład oraz rosnącą inflację, która nawet może przyspieszyć z powodu wojny w Ukrainie. – Tak jak większość wyrobów medycznych, także produkcja środków chłonnych jest w dużej mierze uzależniona od kosztów energii elektrycznej i cen surowców. A te w ostatnim roku rekordowo podrożały. Celuloza, czyli podstawowy składnik środków chłonnych, zdrożała o około 50 proc.! Podobnie ceny energii elektrycznej, które nadal rosną – tłumaczy Patryk Sucharda, Public Regulatory Affairs Manager w Essity. – Niebagatelny wpływ ma także inflacja na poziomie niemal 9 proc. Wymienione przeze mnie czynniki mogą mieć wpływ na wysokość cen środków chłonnych nie tylko w Polsce, ale także w całej Europie – dodaje. Podobnie podwyżki cen tłumaczy przedstawicielka TZMO. – Niestety, wszystko drożeje: surowce, koszty produkcji. To przekłada się na podwyżki cen. Aktualny cennik refundacyjny produktów Seni udostępniamy pacjentom na naszej stronie internetowej. Należy jednak pamiętać, że są to ceny sugerowane przez TZMO i w aptece czy sklepie medycznym mogą się różnić od siebie – zastrzega Staniszewska. Czy będą kolejne zmiany w sposobie refundacji? Pacjenci nie zamierzają jednak czekać z założonymi rękoma i aktywnie przystąpili do działań na rzecz kolejnych zmian w refundacji środków chłonnych. Jak wskazuje Elżbieta Żukowska, jednym z postulatów jest zwiększenie limitu ilościowego dla pieluchomajtek do 120 sztuk miesięcznie. Jej zdaniem powinno to przełożyć się na większe wsparcie dla osób o najwyższym stopniu niesamodzielności i najniższej mobilności. Jak wskazała Anna Sarbak w piśmie skierowanym do resortu zdrowia, ta grupa pacjentów z nietrzymaniem moczu jest szczególnie wrażliwa. „W świetle szybko rosnących kosztów codziennego życia, osoby opiekujące się nimi w domach będą środki finansowe otrzymywane z ich rent, emerytur i zasiłków coraz częściej przeznaczać na inne potrzeby kosztem codziennej higieny, czyli zakupu środków absorpcyjnych, w tym w szczególności pieluchomajtek, które są produktem pierwszego wyboru w przypadku osób leżących. W efekcie może wzrosnąć liczba powikłań skórnych (zakażenia, odparzenia, odleżyny), co będzie skutkować wzrostem liczby hospitalizacji, których powinniśmy starać się unikać” – napisała Anna Sarbak. Zdaniem pacjentów konieczne jest również zwiększenie limitu finansowego dla majtek chłonnych z 1,70 zł do przynajmniej 2 zł. Takie rozwiązanie powinno przyczynić się do poprawy mobilności części osób samodzielnych z inkontynencją. – Ten rodzaj produktu, tj. majtki chłonne, daje poczucie wyższego komfortu i bezpieczeństwa, umożliwiając wyjście z domu. Przekłada się to pozytywnie na obniżenie ryzyka wystąpienia innych chorób, samoizolacji, a w rezultacie na zwiększenie aktywności, zarówno społecznej, jak i zawodowej – ocenia Anna Sarbak. Źródło: Kwartalnik NTM nr 1/2022
łyżka dziegciu w beczce miodu = a fly in the ointment. łyżka dziegciu - tłumaczenie na angielski oraz definicja. Co znaczy i jak powiedzieć "łyżka dziegciu" po angielsku? - blot on the landscape, a blot on the landscape. Im Polnisch - Deutsch Wörterbuch haben wir 1 Übersetzungen von łyżka dziegciu w beczce miodu gefunden , darunter: Wermutstropfen . Beispielsätze mit łyżka dziegciu w beczce miodu enthalten mindestens 8 Sätze. łyżka dziegciu w beczce miodu Übersetzungen łyżka dziegciu w beczce miodu Hinzufügen Wermutstropfen masculine Jedyną łyżką dziegciu w beczce miodu jest podjęcie przez komisję większością głosów decyzji o wezwaniu do wprowadzenia dalszych przepisów zabraniających dyskryminacji. Einziger Wermutstropfen ist die Entscheidung einer Mehrheit im Ausschuss, zusätzliche Antidiskriminierungsvorschriften zu fordern. Stamm Übereinstimmung Wörter Znasz to, jedna łyżka dziegciu w beczce miodu. Weißt du, ein verdorbenes Ei kann den ganzen Kuchen verderben. Łyżką dziegciu w beczce miodu był jedynie Blake, mimo że Cassie podtrzymywała swój związek z Chrisem. Das einzige Haar in der Suppe war immer noch Blake, und das trotz Cassies fortgesetzter Affäre mit Chris. Literature Jedyną łyżką dziegciu w beczce miodu jest podjęcie przez komisję większością głosów decyzji o wezwaniu do wprowadzenia dalszych przepisów zabraniających dyskryminacji. Einziger Wermutstropfen ist die Entscheidung einer Mehrheit im Ausschuss, zusätzliche Antidiskriminierungsvorschriften zu fordern. Europarl8 Oczywiście dla członków mojej grupy przepis o obowiązku uwzględniania w sprawozdaniu w sprawie wiz sprawozdania dotyczącego danych biometrycznych jest łyżką dziegciu w beczce miodu. Die Einbeziehung des Biometrieberichts in den Visabericht empfanden wir in unserer Fraktion natürlich als Wehrmutstropfen. Europarl8 Jest jednak łyżka dziegciu w beczce miodu: powody uzasadniające nieuznawanie określone w art. 9 są bardzo liczne i mogą być do pewnego stopnia wymówką dla państw członkowskich, by nie stosować się do dyrektywy. Es gibt allerdings auch einen Wermutstropfen: Die Nichtanerkennungsgründe im Artikel 9 sind doch sehr weitreichend und können auch zum Teil eine Ausstiegsregelung für die Mitgliedstaaten darstellen. Europarl8 Jest łyżka dziegciu w tej beczce miodu. Nun, mit den guten Neuigkeiten kommen auch ein paar schlechte. Łyżką dziegciu w tej ontologicznej beczce miodu jest fakt, że opracowanie i utrzymanie systemów ontologicznych jest kosztowne ze względu na ich ogromną skalę. Der Nachteil von Ontologien besteht darin, dass aufgrund von deren riesigem Umfang Entwicklung und Wartung recht kostenintensiv sind. cordis W tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu: rynek opanowały zakłady tytoniowe stanowiące własność państwa — to one dostarczają większości papierosów. Die Sache hat allerdings einen großen Haken: Der Zigarettenbedarf wird größtenteils von einer staatlichen Tabakfirma gedeckt. jw2019 Liste der beliebtesten Abfragen: 1K, ~2K, ~3K, ~4K, ~5K, ~5-10K, ~10-20K, ~20-50K, ~50-100K, ~100k-200K, ~200-500K, ~1M łyżka dziegciu w beczce miodu . Na bibule możliwe jest jedynie wykrycie jonów w obecności drugich podczas analizy kroplowej, nie stosując w tym czasie Tweet Share 0 Reddit +1 Pocket LinkedIn 0 Wielki Reset zmienia narrację? Czy ostatnie zapewnienia p. Gatesa, że pandemia już się kończy; złagodzenie narracji dr. Fauciego, który zaczyna Gatesowi przytakiwać, oraz zasadnicze odejście Wielkiej Brytanii od obostrzeń i przymusów pandemicznych są wstępem do końca pandemii? A jeśli tak, to czy zmieni to równocześnie całkowitą narrację Światowego Forum Gospodarczego z Davos? Po raz pierwszy od początku pandemii koronawirusa w mediach pojawiają się wątpliwości. Pękają fundamenty dwóch najważniejszych programów Klausa Schwaba i Davos: zmian klimatycznych, oraz wirusa Covid. Bill Gates podróżuje po świecie, rozpowiadając na lewo i prawo, że do połowy 2022 r. Covid i jego warianty będą już tylko epidemią zwykłej grypy. Uwagi Gates’a popiera w całej rozciągłości dr Fauci, zwany przez złośliwych współczesnym Mengele. Gmach stawiany przez zwolenników Wielkiego Resetu działaniom korygującym błędy cywilizacji i nawołujący do zmiany ludzkich nawyków powoli zaczyna się kruszyć. Pęknięć jest więcej. Od pewnego czasu stało się jasne, że wirus pochodzący z wycieku laboratoryjnego z Wuhan, mimo iż dość groźny, może być z powodzeniem leczony przy pomocy niedrogich, lekko zmodyfikowanych leków takich, jak Iwermektyna, Hydroksychlorochinina, Amantadyna i wiele innych, które do tej pory były przez władze USA zakazane. Książka Roberta F. Kennedy’ego, zatytułowana „Prawdziwy Anthony Fauci – Bill Gates, Big Pharma i globalna wojna”, jest w USA prawdziwym bestsellerem. A to jest książka ostra: porusza tematykę demokracji, naruszeń konstytucji i zdrowia publicznego, ujawnia skorumpowaną stronę wirusa, pisze o ludziach w to zaangażowanych, oraz o konsekwencje pandemii dla życia i działalności gospodarczej planety. Jest nie tylko oskarżeniem, ale i dowodem zepsucia panującego wewnątrz aparatu rządowego. Widzieliśmy gołym okiem, że zwolennikom Wielkiego Resetu udało się skutecznie przekupić rządy, czy to bezpośrednio, czy pośrednio, teraz widzimy że mimo wszystko nie byli oni w stanie przekupić ludu. Pod wpływem masowego sprzeciwu ludu wielu krajów, pionierzy Wielkiego Resetu wycofują się chyłkiem, by uniknąć przyznania do klęski. Jaki będzie scenariusz B? Czy to oznacza całkowitą rezygnację Klasua Schwaba z jego ambitnego planu zniewolenia ludzi? Czy tłum z Davos przejdzie w zapomnienie? Co się stanie z programem, który ludzie z WEF tak misternie przygotowali? Obawiam się, że nie. Jeszcze nie! Kilka dni temu, Pepe Escobara[1], zwrócił uwagę, że WEF jeszcze w grudniu 2021 przełożyło tegoroczną, styczniową konferencję w Davos na początek lata. I zastanawia się, co ta zmiana może mieć wspólnego ze zbliżającą się konferencją Cyber Polygon[2], a konkretnie z cyberpandemią zapowiedzianą przez WEF na lipiec 2021 r. Sam Herr Schwab określił cyberpandemię jako: „kompleksowy cyberatak, który może doprowadzić do całkowitego wstrzymania wszystkich dostaw prądu, transportu, usług szpitalnych itp. W porównaniu z nim, kryzys Covid-19, można postrzegać jako niewinne zakłócenie porządku.” Czyżby cyberatak miał być następcą pandemii? Nową drogą stosowania przez aktywistów z Davos kontroli i panowania nad światem? Pytanie tylko, czy im się to uda? Ostatnio bowiem zaczęły pojawiać się wątpliwości co do zalet i kosztów środków podjętych w celu zwalczania wpływu emisji CO2 na zmiany klimatyczne. Coraz więcej ludzi odnosi się do całej tej akcji sceptycznie, a nawet krytycznie. Coraz częściej pojawiają się w mediach niewygodne pytania odnośnie metod, a nawet samych celów Wielkiego Resetu. Okazuje się bowiem, że już w ciągu najbliższych ośmiu lat może dojść do całkowitej zmiany podejścia do kwestii zmian klimatycznych. Powodem narastających wątpliwości są, znajdujące się już w posiadaniu uczonych, dowody, które wskazują, że globalny klimat, czyli de facto pogoda przejdą z dłuższego okresu względnego ocieplenia w okres długiego i dość znacznego ochłodzenia. Skutkiem tej zmiany będzie wchłonięcie przez oceany nadmiernej emisji CO2. Problem nadmiaru gazów cieplarnianych rozwiąże się sam, bez obecności człowieka. Co się wtedy stanie z miliardami dolarów wydanych na odnawialne źródła energii i wciąż niezbyt ekonomiczne pojazdy elektryczne? Dodatkowym zagrożeniem planów WEF może być nadchodzący kryzys monetarny, finansowy, a w konsekwencji kryzys gospodarczy, który może przerodzić się w globalną depresję. A zwłaszcza, coraz wyraźniejsza perspektywa wojny militarnej między USA a Rosją, czy także Chinami, która może zniweczyć zarówno plany Davos, jak i reformatorów monetarnych spod znaku pieniądza cyfrowego, czy kolektywizacji prawa własności. Mimo iż na pewno nie będzie nam w najbliższym roku łatwo, to jednak samo pojawienie się wątpliwości i pęknięć w absurdalnych planach przebudowy natury człowieka stanowi łyżkę miodu w beczce dziegciu. [1] Pepe Escobar, brazylijski dziennikarz i niezależny analityk geopolityczny. [2] Cyber Polygon – doroczna konferencja środowisk globalistycznych, służąca sprawdzeniu skuteczności ich działania, a także szkoleniu w nowych metodach oddziaływania. Tweet Share 0 Reddit +1 Pocket LinkedIn 0 Jednak według mnie w beczce miodu jest łyżka dziegciu. Europarl8 Jest jednak łyżka dziegciu w beczce miodu: powody uzasadniające nieuznawanie określone w art. 9 są bardzo liczne i mogą być do pewnego stopnia wymówką dla państw członkowskich, by nie stosować się do dyrektywy. Zanim emocje zupełnie opadną, pozwolę sobie na kilka słów krótkiego (no… powiedzmy) podsumowania zakończonych wczoraj w Pruszkowie Tissot UCI Mistrzostw Świata w kolarstwie torowym. Miałem okazję oglądać je z bliska, towarzysząc polskiej kadrze i organizatorom nie tylko w trakcie samej imprezy, ale również jakiś czas wcześniej. Właściwie to na torze w Pruszkowie spędziłem cały ostatni tydzień. I przyznam, że trochę jestem rozdarty. O stronie organizacyjnej powinni się raczej wypowiadać ci, którzy w mistrzostwach uczestniczyli albo jako sportowcy, albo jako widzowie, bo to dla tych dwóch grup była tak naprawdę zorganizowana ta impreza. I z tego, co mi wiadomo, obie te grupy zdawały się być zadowolone. Pewnie warunki dla zawodników mogłyby być nieco bardziej komfortowe, a w toaletach dla kibiców mogłaby nie kapać woda, ale nie oszukujmy się: pruszkowski obiekt jest jaki jest i przynajmniej na razie lepszy nie będzie. A to, co oferuje, wykorzystano w pełni. To, że właściwie od czwartkowego popołudnia widownia była wypełniona niemal do ostatniego miejsca, a zdarzało się również, że ludzie odchodzili z kas biletowych z niczym, świadczy tylko o jednym: w pruszkowskiej Arenie da się organizować na wysokim poziomie zawody światowego formatu. Wystarczy tylko chcieć i zabrać się za to z głową. I można sobie z tym zadaniem poradzić nawet dysponując kilkuosobowym sztabem i mocno ograniczonym budżetem (nie uwierzyłbym, gdybym tego na własne oczy nie zobaczył). Co więcej: można to wszystko sprawnie ogarnąć w spokojnej i przyjaznej atmosferze. Rzecz oczywista: organizuje się to wszystko łatwiej, gdy ma się wsparcie ministerstwa i pieniądze ze spółek skarbu państwa, ale z drugiej strony: nikt nikomu nie zabrania o takie wsparcie zabiegać. Wystarczy tylko dobrze wyartykułować korzyści. Celowo omijam tutaj kwestię samego PZKol, którego rola w sprawach organizacyjnych była w gruncie rzeczy marginalna, bo do związku w tej opowieści już niebawem wrócę. Stronę organizacyjną podsumuję więc krótkim stwierdzeniem: dało się. I to dało się z naprawdę dobrym efektem. A co do strony sportowej? No cóż… Chciałoby się powiedzieć: „sukces jest jeszcze przed nami”. Rzecz jasna niezmiernie mnie cieszy brązowy medal Mateusza Rudyka w sprincie, tym bardziej, że nie było go w gronie „pewniaków” (choć wskazywano go jako zawodnika z wielkim potencjałem). Ale mimo wszystko trzeba sobie jasno powiedzieć: apetyty były większe. Nie podejmuję się wskazania jednej konkretnej przyczyny tej porażki, bo prawdopodobnie jej nie ma; na sukces w tej dyscyplinie składa się mnóstwo drobnych detali. Ale sytuację, z jaką muszą się mierzyć polscy torowcy najlepiej opisuje jedno porównanie: gdy na rowerze Australijczyka w nieodpowiednim miejscu pojawi się jakiś odprysk, ekipa wymienia mu maszynę; kiedy Justyna Kaczkowska pierwszego dnia mistrzostw swój rower połamała w gigantycznej kraksie, w polskiej kadrze następnego dnia zastanawiano się nad ogłoszeniem internetowej zbiórki. Nie znoszę używać frazesu, że „świat nam odjeżdża”, ale niestety to prawda. Kiedy na tydzień przed najważniejszą imprezą w sezonie kilku zawodników zwraca uwagę na finansowe, sprzętowe i organizacyjne braki w reprezentacji, to sprawa jest bardzo poważna. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że już przed startem szukali dla siebie usprawiedliwienia słabego wyniku (i w pewnym sensie trochę tak to wyglądało), ale gdyby te sprawy były ogarnięte, nie byłoby też przestrzeni do takiej rozmowy. Zadaniem kolarza jest jeździć na rowerze, a nie zastanawiać się, czy jego siodełko pamięta igrzyska w Rio, czy może jeszcze bardziej odległe historie. Przy całej sympatii dla prezesa Pożaka, który jest miłym i życzliwym ludziom facetem, nie można na konferencji prasowej z udziałem zawodników wyrażać głośno nadziei na grad medali, który przyciągnie sponsorów i pomoże rozwiązać problemy związku. Zdaję sobie sprawę, że to nie za jego przyczyną związek jest w fatalnej sytuacji, ale takie słowa – nawet w dobrych intencjach – padać po prostu nie powinny. Po pierwsze dlatego, że spłacanie czyichś długów to w najmniejszym stopniu nie jest obszar zainteresowania sponsorów. (Swoją drogą: jak by to miało wyglądać? „Sponsorem długu wobec Mostostalu Puławy jest Orlen”? „Partnerem zaległości wobec PGE jest KGHM”? No c’mon…). Ale przede wszystkim dlatego, że nie można traktować sportowców jako tych, którzy zapracują na związek i dobre samopoczucie działaczy. Przecież to związek ma służyć temu, by stwarzać zawodnikom warunki do możliwie największego rozwoju i osiągania najlepszych wyników. Niech związek te wyniki sprzedaje – proszę bardzo. Ale odpowiedzialność sportowca kończy się na wyniku sportowym, a nie finansowym i nie bardzo mieści mi się w głowie, że nie ma w otoczeniu prezesa i związku nikogo, kto rozumiałby ten problem i zapobiegłby tego typu deklaracjom. W tym kontekście brązowy medal Rudyka (i wszystkie poprzednie, osiągane przez polskich kolarzy w wielkich imprezach) nie tyle mnie cieszy, co dziwi. Bo sukcesy polskiego kolarstwa bardziej, niż wynikiem metodycznej pracy, wydają się być efektem nieustającej walki z przeciwnościami. „Żeby się na serio mierzyć z najlepszymi, musielibyśmy wdrożyć długofalowy program rozwojowy. Ale nie dość, że nikt nawet nie myśli o jego stworzeniu, to prawdopodobnie nie byłoby szansy go wdrożyć, bo cały czas jesteśmy zajęci gaszeniem pożarów” – usłyszałem w polskim boksie. Później już tylko obserwowałem, jak z każdym dniem mistrzostw entuzjazm w polskim obozie stopniowo przygasa. „Wyścig punktowy kończę na 4. miejscu. Ktoś musiał” – napisał na Facebooku Wojtek Pszczolarski, trochę rozgoryczony tym najgorszym z możliwych miejsc w sporcie. „Polska zajęła w klasyfikacji medalowej 16. miejsce. Ktoś musiał” – chciałoby się sparafrazować, zerkając w stronę włodarzy polskiego kolarstwa. Pszczoła pozbierał się po porażce i w madisonie było widać, że w parze z Danielem Staniszewskim dają z siebie wszystko. Sił wprawdzie wystarczyło tylko na ósme miejsce, ale już chwilę później analizował wszystkie przyczyny, które się na to złożyły. Czy w kolarskich władzach znajdzie się ktokolwiek, kto byłby skłonny do równie gruntownej analizy tej klęski? Już sam przykład Szymona Sajnoka powinien dać wszystkim do myślenia. Z jednej strony chciałby walczyć na torze, gdzie czuje się mocny i ma szanse zdobywać doświadczenie, niezwykle przydatne w ekipie szosowej. Z drugiej strony: to właśnie owa ekipa płaci mu pensję i mniej lub bardziej ukradkiem kręci nosem na nieobecność swojego kolarza w szeregach. W normalnych warunkach bez problemu dałoby się to pogodzić, czego przykładem niech będzie choćby Filippo Ganna z Team Sky, o Rogerze Kluge z Lotto Soudal nie wspominając. Ale między PZKol i CCC powstał wysoki mur, na którym były już mistrz świata jest zmuszany do siadania okrakiem. W efekcie nie ma dziś nic: w drużynie wozi bidony (ktoś musi), na torze jest cieniem samego siebie. A takich murów, którymi osamotniony związek jest odgrodzony od świata (i sponsorów) jest całe mnóstwo. Zdobyliśmy na tych mistrzostwach jeden medal. Można się uśmiechnąć, ale trudno się tak naprawdę cieszyć, gdy się uświadomi, że sama Kirsten Wild zdobyła ich cztery. „Nie są już anonimowi. Byli u siebie. Byli ciągle pilnowani” – słyszałem od czasu do czasu w naszym obozie. Ale inni, chociaż nie byli u siebie, tak samo nie byli anonimowi i również byli pilnowani. A tymczasem kilka tęczowych koszulek udało się zwycięzcom z Apeldoorn w Pruszkowie obronić. Rozmawiałem z pewnym zagranicznym menedżerem, który podzielił się ze mną celną uwagą: „Wy, Polacy – powiedział – macie przedziwny zwyczaj szukania winnych na zewnątrz. My zawsze najpierw sprawdzamy, co możemy poprawić u siebie”. Tu i ówdzie słyszę o tworzących się nowych koalicjach przed mającym nastąpić niebawem walnym, które powinno wyłonić nowe władze związku. Tyle tylko, że te nowe koalicje tworzą ciągle ci sami ludzie, którzy od lat nie mają pomysłu na wyprowadzenie federacji na prostą i zajęcie się tym, do czego związek został powołany: szkoleniem sportowców i stwarzaniem im warunków do rozwoju. I ci sami ludzie będą do siebie nawzajem wykrzykiwać te same słowa, które wykrzykiwali w grudniu 2017. Znów zobaczymy festiwal szukania winnych na zewnątrz (choć mam nadzieję, że tym razem bez pytań „a wy nie pijecie?”). Jak się dobrze poszuka, to ci zewnętrzni winni z pewnością się znajdą. I nic się nie zmieni. „Dobro polskiego kolarstwa” nadal pozostanie tylko wyborczym frazesem. Bez świeżej krwi i zupełnie nowych ludzi na wszystkich poziomach zarządzania tą organizacją i tym sportem, za rok, trzy, pięć, a może i dłużej, będziemy nadal w tym samym miejscu, w którym jesteśmy. Świat nam naprawdę odjedzie, a my ciągle będziemy wierzyli, że od samego mieszania łyżeczką herbata w końcu zrobi się słodsza. Foto: Szymon Sikora PS. Obserwuj moją stronę na Facebooku lub profil na Twitterze, żeby śledzić na bieżąco kolarskie (i nie tylko) komentarze i dyskusje. Zapraszam! .